Maraton jest tylko jeden
10 listopada Michał Zieliński reprezentował nasz team w Grecji na legendarnej trasie maratonu Athens Authentic Marathon 2019, nawiązującego do mitycznej trasy pokonanej przez Filippidesa biegnącego z wiadomością o zwycięstwie Greków nad Persami w 490 r. p.n.e., jak i pierwszego nowożytnego maratonu, czyli biegu zorganizowanego podczas olimpiady w 1896 r.
W zawodach sklasyfikowano – uwaga – 16438 osób, Michał zajął 8987 miejsce, dystans 42 km 195 metrów pokonał w czasie 4:43:51.
Poniżej relacja Michała:
"Athens Authencic Marathon 2019 to wielka międzynarodowa impreza: 20 tys. miejsc startowych, gigantyczne expo, biegacze ze wszystkich stron świata i wzorowa, na tle chaosu jaki wydaje się panować w całej wyluzowanej Grecji, organizacja. Ale najwspanialsza jest atmosfera jaka jej towarzyszy. Grecy kochają maraton – to ich dziedzictwo i ich wkład we współczesny sport. I to czuć i widać.
Pakiet startowy odebrałem dzień przed biegiem w biurze zawodów w Pireusie, czyli w ateńskim porcie. Potem, zamiast odpoczynku, zwiedzanie miasta (zegarek zliczając kroki pokazał dokładnie półmaraton). Nie było to mądre, ale przyjemne. Miasto zostało opanowane przez biegaczy z przewieszonymi przez plecy workami na depozyt – wszyscy się pozdrawiają i życzą sobie powodzenia.
Start maratonu odbywa się w Maratonie, w dzień biegu, bladym świtem, cała flota autokarów wywozi biegaczy z miasta. Sam Maraton to mała, cicha i senna wioseczka wśród gór. Start z miejscowego stadionu. Tak wielki tłum biegaczy nie może być wypuszczony w trasę równocześnie, kolejne strefy czasowe startują więc co kilka minut. Sam bieg to klasyczne, uliczne, klepanie asfaltu. Trasa niezbyt urokliwa, w oddali suche i nagie góry, przez moment widać morze, ale cały czas biegnie się wzdłuż typowej współczesnej betonowej zabudowy jaka króluje w całym basenie Morza Śródziemnego. Pogoda sprzyja, dzień wcześniej i później była istna lampa (32 stopnie), a w dniu biegu niebo jest pochmurne, wieje dość silny wiatr, momentami pada intensywny deszcz. Trasa ciężka, jak na asfaltowe bieganie (ateński maraton uchodzi za jeden z trudniejszych biegów ulicznych), pierwsze 10 km co prawda po płaskim, potem jednak następuje 22-kilometrowy mozolny podbieg. Gdy ten się w końcu kończy i wreszcie trasa prowadzi w dół, to i tak już brakuje już siły na cokolwiek. Za to na trasie fantastyczna atmosfera. Biegacze reprezentują chyba wszystkie kraje świata, napisy na koszulkach we wszystkich możliwych językach, i całkiem sporo Polaków. Miejscowi robią niesamowitą atmosferę. Trasa na całej swojej długości obstawiona przez kibiców. Im dalej tym ich więcej, w samych Atenach to już są dosłownie tłumy. Grecy klaszczą, wiwatują, krzyczą, śpiewają, tańczą. Nawet staruszkowie kibicują, a nie mogąc długo stać to siedzą na przyniesionych i ustawionych wzdłuż trasy biegu fotelach i kanapach. Poza oficjalnymi (zlokalizowanymi co 2,5 km), jest też cała masa nieoficjalnych, spontanicznie zorganizowanych punktów nawadniania i odżywania. Grecy sprawiają, że ja, ale i chyba każdy maratończyk, na tej trasie czuje się jak bohater!
Coś wspaniałego – takich emocji życzę każdemu biegaczowi – raz w życiu trzeba to poczuć! Bieg zbiera jednak swoje żniwo. Im dalej w trasie tym więcej ludzi leży na poboczu zawiniętych w folie NRC – krzątają się przy nich ekipy medyczne. Pomoru na taką skalę jeszcze w życiu nie widziałem. Meta biegu zlokalizowana została na Stadionie Panateńskim. Stadion ten to starożytna budowla z białego marmuru odrestaurowana na pierwsze nowożytne igrzyska olimpijskie i stanowi wspaniałą oprawę wieńczącą zakończenie tego klasycznego biegu. Ładne medale, odpoczynek, wzajemne gratulacje. Na obolałych nogach z medalem na szyi można już iść do najbliższej tawerny na coś zdecydowanie nie-słodkiego do jedzenia i mocniejszego do picia. Grecy uśmiechają się i klepią po ramieniu... Jest super!".
Gratulujemy!